W pensjonacie w Lanckoronie
Noc zapada, stycznia koniec.
Kim pan jest? Już się podniecam...
Mastroiannim? A to heca!
Jednak on nie żyje, odeń
Pewnie w grobie bije chłodem,
A pan to ma ciepłe dłonie
W pensjonacie w Lanckoronie.
Teraz ręką gram mordercę,
Panu szybciej bije serce.
Pański wiek? Nie wnoszę skargi,
Choć spękały panu wargi...
Morze smutku smak ma soli,
Obejmijmy się powoli,
Jestem tratwą, gdy ktoś tonie
W pensjonacie w Lanckoronie.
Złapał mnie pan w sidła, ładnie,
Kim zaś jestem? Niech pan zgadnie!
Psuć zabawy panu nie chcę,
Mieć pan będzie, kogo zechce -
Zimną sukę, głupią laskę,
Szarą myszkę lub swym wrzaskiem
Wprawię w drżenie szkła w salonie
W pensjonacie w Lanckoronie.
Śpisz już. Wyszło z ciebie zwierzę.
Ledwo żyję. Jeszcze leżę,
Na paluszkach wyjdę zaraz,
Lecz nim zniknę niby mara,
Pocałuję. Dozwolony
Taki buziak, bo od żony -
Wprowadziłam drobną zmianę...
A za tydzień w Zakopanem!
Link
I oryginał:
V půlce ledna, ve tmě tmoucí,
na hotelu v Olomouci.
Kdo jste pane? Šátrám dlaní...
řekla bych, že Mastroianni.
Ten je ale mrtvej přece.
Leží v zemi, a ne v dece,
pod níž slyším srdce tlouci
na hotelu v Olomouci.
Má dlaň je jak pytlák v lese,
tlukot srdce zrychluje se.
Nejste starší ročník, ba ne,
rty však máte rozpukané...
Moře smutku je holt slané.
Chyťte se mne, chyťte, pane!
Jsem to stéblo pro tonoucí
na hotelu v Olomouci.
Chytil jste mě smyčkou hada.
Ale kdo jsem? Zkuste hádat.
No, to sotva uhodnete.
Budu totiž vším, čím chcete.
Krásnou, blbou, útlou, tučnou,
oněmělou, či tak hlučnou
až si zacpou uši brouci
na hotelu v Olomouci.
Ztěžka dýchám. Byls jak zvíře.
A teď spíš. Jsi se vším smířen.
Do ruky si boty beru...
Než ti zmizím v ranním šeru,
políbím tě. To se může.
Líbám přece svého muže.
Však víš - změna neublíži.
Příští pátek v Kroměříži.