w śniegu, gałęzi umowny baldachim,
nie da się z nim pomylić słynnych pleców dnia;
szedłbyś w końcu porządnie! Ludzi ubywa. Stale
nowi zjeżdżają z tafli i znikają w krzakach.
Przetniemy niektórym ślady i zalepimy cięcia,
innym wejdziemy w drogę; niechby ci podpowiedział,
co umarło, a co jest już prawie nieżywe,
twój dziecięcy termometr; zanim wejdziemy na mostek,
znajdziesz kostkę uśmiechu i żalu naparstek.
Opaskę wspólnej jazdy miasto zakłada tak jawnie!
Osobną rzeczą są kaczki? Jesteśmy jak te kaczki?
Pod tłustą powłoką sprężyny i tłoki, koraliki oczu,
inne kacze męki. I drobiona bagietka wyjadana z ksiąg.
Dodane przez admin
dnia 01.01.1970 00:00 ˇ
1358 Czytań ·
|