Długo sobie powisi, zanim go odnajdą,
bo niełatwo jest trafić na takie pustkowie.
Dzień się jeszcze nie skończył, a twarz ma już czarną
i język wywalony, więc nic nie opowie.
Konar ciężar utrzymał i pozbawił życia,
chociaż stopom do ziemi zabrakło niewiele.
Las ożył przed wieczorem, podglądał z ukrycia,
jak kręci się na wietrze nieznany wisielec.
Szła procesja ciemności ze strażą błyskawic.
Rozszumiały się olchy i zgięły w pokłonie.
Duch zmarłego rozmyślał, czy ciało zostawić
i na grzbiecie ulewy pozwolić się ponieść.
Rano, słońce rzucało na liście cekiny.
Ociągało się nieco przed codzienną drogą
i spojrzało na truchło, czy duch czuwa przy nim;
ale oprócz truposza nie było nikogo.
|