Dopaliły się resztki drewnianej stonogi,
krzywy piecyk wyglądał spod zwęglonych desek.
Blado zadrżał na chwilę anemiczny ognik,
ale mocno spóźniony - już po wszystkim przecież.
Jeszcze czegoś szukali w nadpalonych szmatach,
czasem błysła butelka lub pogięty czajnik.
Strzępy sadzy na wietrze uczyły się latać,
jak płatki czarnej róży zerwanej dla zmarłych.
W anarchii kupy gruzu, splątanych korzeni,
żył kabli i odpadów, szło echo nadziei,
że wszystko się odrodzi z ruiny, jak Feniks;
otrzepie silne skrzydła i w górę wystrzeli.
Na stercie mokrych śmieci porzucona lalka
szklanym wzrokiem patrzyła nieruchomo na dół.
Twarz miała roztopioną, więc nie mogła załkać
nad stygnącą pustynią początku rozkładu.
Po przeszłości pozostał tylko jasny popiół,
bo papier rękopisów najlepiej się pali.
Potem przyszła ulewa, wszystko w błocie topiąc,
a życie, gdzieś za płotem, toczyło się dalej.
|