Świat o tobie zapomniał, więc nie masz imienia,
którym dasz się przywołać, chociaż jesteś blisko.
Bywasz pośród gałęzi platynową iskrą
wędrującą ku górze, gdy w gwiazdę się zmieniasz.
Ale teraz za wcześnie, młode świerki w stadzie
pokornie znoszą upał na lipcowym słońcu.
Zgarniają cień pod siebie, choć i tam gorąco;
szczęśliwe, że południe przychodzi raz na dzień.
Podążasz za tropami żerujących saren,
trącając lekko liście na sekretnej ścieżce.
Niespiesznie, bo do nocy daleko jest jeszcze,
kiedy złączysz się w jedno z wieczystym bezmiarem.
Powracasz z pierwszym błyskiem delikatnych zmarszczek
goniących skrzydła muszek po wystygłym stawie.
Ciche echo się budzi, ale ono nawet,
nie potrafi zatrzymać cię tutaj na zawsze.
Między niebem a ziemią, wodą a bogami
wygnanymi z pni dębów i świętych uroczysk,
przemykasz - ciągle młoda, patrząc jak się toczy
czas przez bór, który żyje i nigdy nie zamilkł.
|