Niedziela w złej dzielnicy, jest ciepło i cicho.
Włączony magnetofon: słucham głosu Pawła,
który nagrywaliśmy u niego przedwczoraj.
Otwieram okno, by deszcz znikający w szybko
puchnącej kałuży też słyszeć. Szare pranie
moknie na dużym balkonie po przeciwnej
stronie podwórza. Odwracam się chyba po to,
by przeoczyć wejście - dziewczynka i chłopiec,
chichoczący głośno, w samych białych majtkach,
szczupli i ruchliwi; on jej "myje plecy".
Patrzę na nich chwilę, w końcu muszę wyjść
do kuchni, bo czajnik przesłoni świat gwizdem.
Ale tylko odwrócić się zdążę przed błyskiem,
który rozjaśni podwórze i sprowadzi grzmot.
I grzmieć będzie, gdy idąc będę się domyślał,
że nic tu nie da hardość sławetna, widoczna
żywotność; że gdy wrócę - balkon będzie pusty.
I rzeczywiście: gdy wrócę - balkon będzie pusty
Dodane przez admin
dnia 01.01.1970 00:00 ˇ
1349 Czytań ·
|