Nóż spoczywał na stole, kiedy w lustrze ostrza
zobaczyłeś zamglony zarys własnej twarzy
wydłużonej i białej, którą tyle razy
oglądałeś, a teraz wydała się obca.
Nikły promień zabłysnął na schłodzonej stali,
obojętnej i wiecznej, beznamiętnie czystej,
kiedy wiatr za oknami bił drzewa bezlistne,
a czas mierzony deszczem przesuwał się dalej.
Ujrzałeś się postacią na gotyckim fresku
bezludnej bazyliki jesieni. W istocie,
to był twój autoportret, z którym grał światłocień,
aż nasycił się zmierzchem i odpłynął w przeszłość.
|