Na stronach dziennika wojennego
Józef Czapski brnie przez kolejne dni.
Z mozołem toczy się koło wędrówki
armii ocaleńców z brzucha wielkiej Rosji.
Pomieszane ważne z błahymi obowiązki
piętrzą się każdego ranka bez wytchnienia,
zasłaniają żółcie spalonej trawy pod Bagdadem,
spopielone światło południa w Kairze,
liliowe góry na tle złocisto-niebieskiego nieba.
Oficer propagandy Józef Czapski
łapie ukradkiem pomarańcz owoców,
warstwy chmur i zieleń oazy.
Schowa je na dnie pamięci kapisty,
potem w samotnej godzinie zaszyfruje
w kreskach i plamach, węzełkach liter dla siebie,
bez bliskiego ciała i duszy, w rozpaczy.
Drżące serce w tułaczym mundurze
zakotwicza w rzeczach do zrobienia na dziś,
bo tylko praca ocala przed mrokiem,
"w którym przebijamy się do czegoś,
do Boga, do świętości, do sztuki,
do istoty najdroższej."
W podręczniku historii
narodów skazywanych na nieistnienie
nazywamy to wielką sprawą.
Dodane przez helutta
dnia 16.10.2022 19:52 ˇ
4 Komentarzy ·
227 Czytań ·
|