Lipiec tlił się i toczył w jasnym korowodzie
dni liczonych na palcach liści bujnych klonów.
Cień komina kotłowni pod horyzont pobiegł,
kreśląc linią donikąd drogę nieskończoną.
Starzy ludzie mieszali w portfelach drobniaki,
niecierpliwie czekając, kiedy przyjdzie pierwszy.
Ale do małych mieszkań w blokach trudno trafić,
gdzie pełno much na lepie, a w szufladach wierszy.
Długi miesiąc wirował natrętnym upałem
przed letnimi burzami i ciszą po zmroku.
Kiedy gwiazdy wysoko na ciemnej powale,
chłodne łzy miejskiej nocy można w ustach poczuć.
Nadszedł czas przeznaczenia dla starych kochanków,
siedzących na balkonie przy cienkiej herbatce;
gotowych teraz odejść. Drzwi za sobą zamknąć,
by przez resztę wieczności w oczy sobie patrzeć.
|