Na końcu świata, gdzie milowy kamień
znaczy granicę, może jeszcze dalej;
wieje wietrzysko, wygina i łamie
gałęzie krzewów sczerniałych w upale.
Ukryte w norach wylękłe stworzenia
rzadko wychodzą pod cierniste liście,
by na ugorze padłe muchy zbierać,
którego imię powinno brzmieć: czyściec.
Zarosłe ścieżki nigdzie nie prowadzą:
jak okiem sięgnąć, rządzi suchy oset.
Tu nie ma miejsca dla wiśniowych sadów,
bo jaka ziemia, takie jej owoce.
Dzieci złej matki - twarde i kolczaste,
w pochmurne noce szepczą z drżeniem łodyg
dziwne historie i ponure baśnie,
jak z podłych nasion dziki łan się rodził.
Uparcie żywe plenią się na piaskach,
niemiłe niebu, niechciane przez ziemię -
wszystkim na przekór, będą tu wyrastać,
gdyż nie ma miejsca, gdzie mogą się przenieść.
|