Czarny bez zaszeleścił, zaszumiało zielsko,
lecz w duchocie wiatr zmarniał i lękliwie zamilkł.
Coś nad wieżą kościoła rozsiadło się ciężko
i zabrało blask nocy, zakrywszy chmurami.
W taki czas, kiedy makiem posypane wioski
i gdy koniom przybyły warkocze na grzywach,
przez pola szły kobiety, a w tobołkach niosły
całe zło, które zawsze w cieniu się ukrywa.
Rzucały gorzkie ziarno z kąkolem i z perzem,
odmawiając półgłosem odwrócony pacierz.
Kiedy siewbę zakończą, ciemność je zabierze;
wicher skręci ulewę i głośno zapłacze.
Przyjdzie dzień i następne, odbite na płótnie,
rozpiętego nad ziemią zetlałego nieba.
Wieczory nazbyt długie i poranki smutne
na kozłach chłopskich wozów będą się kolebać.
Wśród chabrów się rozrosną przydrożne cmentarze,
a na miedzach, kopczyki zbieranych kamieni.
Coraz mniej głosów dzieci i radosnych zdarzeń;
przepadła gdzieś nadzieja, że los się odmieni.
|