Ciepło biło od ziemi opitej ukropem
lepkich soków korzeni wszędobylskich mleczy.
Cichuteńko mruczała pod zmierzwioną sierścią
zmęczonej skwarem trawy i od potu mokrej,
modlącej się o burzę, by móc się przewietrzyć,
nachwytać kropli deszczu w smukłe palce liści,
zanim spali je słońce i całkiem obeschną,
chcąc w rzęsistej ulewie z kurzu się oczyścić.
Ale deszczu nie będzie, chociaż niebo białe,
jak bywa zanim chmury zbiorą się w gromadę,
bo w kościach nic nie strzyka i nie szumi w głowie.
Jaskółki siedzą w gniazdach, psy się nie czochrają,
więc przyjdzie szukać cienia, bo kropla nie spadnie
na klepisko podwórza i spalone pola.
Zamilkło wszystkie ptactwo, kot do domu pobiegł.
Pójdę za nim. Poczekam, aż zmrok przyjdzie po nas.
|