Zatrzasnąłem drzwi za latem. Poszło na Południe,
opalone na brązowo i w kwiecistej bluzce.
Nic tu po nim, kiedy słońce wstaje coraz później,
a ulice przed wieczorem mokre są i puste.
Drzewa ciężko doświadczone po długich upałach,
obrastają szorstką korą i żegnają liście,
bowiem przyszedł cierpki wrzesień i patrzeć, jak zaraz
przytnie mróz, więc czas najwyższy o zimie pomyśleć.
Jednak miasto niezmienione. Przywykło się starzeć
i przesuwać na różańcu dni, paciorki godzin.
Wynudzone, zna na pamięć ograny obrazek:
ludzie będą umierali i będą się rodzić.
|