Zniknęły dachy domów, kręty szlak wyznaczą
pieczęcie wilczych śladów na pachnącej deszczem
rudej ziemi zmielonej żarnami lodowca,
w czasach, kiedy bezludny świat dopiero powstał,
a wiatr śpiewał jesienią zupełnie inaczej,
bo zapomniał melodie, które nucił wcześniej.
Falowały zielenią wąskie ostrza liści
twardych traw. Po północy wiedźmy z nich wyplotą
wianki dla smutnych panien, młodych samobójczyń
odrzuconych przez ludzi i niemiłych Stwórcy.
Wystrojone dziewczęta zapragną się przyśnić
na łące, gdzie rwie brzegi nieprzejrzysty potok.
Tam zbierają się dźwięki nadchodzących chłodów.
Nadbiegają na szczudłach oszronionej trzciny,
żeby w nierównym rytmie koślawo wytańczyć
ostatni przed śniegami pożegnalny walczyk
dla tych, którzy na zawsze w krótkie dni odchodzą
za horyzont, gdyż nigdy ich nie zobaczymy.
|