Grudka piasku w pył się zmienia rozgniatana pod palcami,
fale pchają bliżej brzegu gruby kołtun wodorostów.
Lśnią tęczowo i pękają wodne bańki w szambie piany,
bitej z wody tchnącej padłem - ryb i morską solą, gorzko.
Morzem rządzą dziś meduzy, bo lewiatan w głębiach przepadł;
tylko nocą się wynurza, żeby w gwiazdach błyskać łuską.
W czasach, kiedy go nie mogła zauważyć i luneta,
przyszło zdychać Krakenowi, a syrenom na ość uschnąć.
Głośne mewy kradną spokój, nawet wiatr przed nimi uciekł.
Kreślą koła nad śmietnikiem, krążąc jakby się uparły,
bowiem w sercach brudnych ptaków żyją zagubione dusze,
lecz nie dzielnych marynarzy, ale lumpów spod latarni.
Stary dzień dryfuje w chmurach i ucieka za horyzont,
przeczuwając koniec lata i czas nadchodzących sztormów.
Ile potrwa długa jesień, nawet wróżki nie przewidzą,
bo nie mają szklanej kuli, a z dna flaszki im nie wolno.
To potrafi morski diabeł, pijaniutki od potopu.
Chleje rum z dębowych beczek w zatopionej brygantynie,
podśpiewując w myślach szanty, nie wie, co ma z czasem począć,
więc sekrety ci wyjawi, jeśli tylko z nim popłyniesz.
Napojony krzepkim trunkiem, będziesz mógł przy sterze stanąć,
goniąc dni schodzące w otchłań, nim za czarną linią zgasną.
Dasz się porwać ciepłym prądom, spotykając oceany,
których nie pokaże sekstans ani żadna róża wiatrów.
|