Jest taka krótka chwila, kiedy sen odchodzi,
przed błyskiem przebudzenia, w chłodnym dreszczu brzasku.
Cień gałęzi za szybą, jak spóźniony złodziej
zagląda do pokoju i nie daje zasnąć.
Zegar stoi pod ścianą, czarny niby trumna.
Upiór, który w nim mieszka nie powrócił z łowów.
Pewnie jeszcze nie zdążył rachunków wyrównać
z cieniami dawnych wspomnień i spóźni się znowu.
Mokra ziemia paruje, jak strudzona szkapa,
zajeżdżona przez ciemność w nocnej nawałnicy.
Minuta za minutą mozolnie się splata
w meander drobnych zdarzeń - i godziny liczy.
Zimno wpełzło przez palce na koślawe wersy,
kruche słowa zmieniło w lodowe drobiny
zmrożone czarem grudnia. Wraz ze śniegiem, pierwszym,
staną się nowym wierszem, w świecie całkiem innym.
|