Chłód zjawił się przed świtem. Zerwał ciepłą kołdrę
snu o długich wędrówkach po piaszczystych drogach,
świecąc prosto w źrenice metalicznym blaskiem,.
Wyziębiony poranek zdążył się przyoblec
w brudne chmury. Łachmanów skołtunioną warstwę
przez którą trudno dojrzeć uśpionego Boga.
Niepotrzebne marzenia, zbędny świat iluzji
mozolnie tkany w ciszy domowej pustelni.
Wystarczy tylko jedno spojrzenie za okno,
że wszystko było na nic i wysiłek próżny.
Domy, drzewa i ludzie jednakowo mokną
na fresku codzienności w szarościach i w czerni.
|