Gęstą siatkę na oknie obsiadły komary,
zwabione aromatem wina, krwi i potu.
Każde twoje dotknięcie budziło niepokój.
Zapadał zmierzch przed deszczem, wilgotny i szary.
Po mapie gładkiej skóry, niewidzialną ścieżką,
weszliśmy do krainy odkrywanych doznań.
W kakofonii oddechów nie mogłem rozpoznać,
czy szeptałaś półsennie, czy musiałaś westchnąć.
Ciepły deszcz ukołysał rozbudzony ogród.
Potem cisza przyniosła zapach ziół i liści.
Wiem, że gwiazdy zabłysną, niebo się oczyści,
gdy zaśniemy. To samo się przyśni obojgu.
|