Lekki deszcz przyszedł nagle znad kanciastych bloków,
cętkami mokrych śladów znacząc żwir i piasek.
Zbyt drobnych, żeby krople na ramionach poczuć,
rozgrzanych ciepłem lata i bliskości naszej.
Ukryliśmy się w plastrze pełnym ciemnych okien,
w którejś z klatek schodowych, za drzwiami z numerem.
Zwyczajni w zwyczajności, bo przecież w istocie,
chcemy tylko być razem, a to tak niewiele.
I może jeszcze tego, by lipcowy szaman
wizy do wiecznej chwili obojgu nam przyznał,
a my znikniemy cicho i bez pożegnania,
jak rzucona w stóg siana niepozorna igła.
|