Lipcowy młynarz sypał barwną mąką
strącaną z kwiatów rosnących przy drodze,
na świeżą trawę, jeszcze z nocy mokrą,
gdy z ciepłym wiatrem polami przechodził.
Dałem się uwieść przystojnym dziewannom,
puszystym mleczom i białym krwawnikom,
bo czar poranka całkiem mnie ogarnął.
I może porwie r11; gdziekolwiek, donikąd.
Żmij śnił spokojnie ukryty na brzegu
ciemnego stawu, za płotem sitowia.
Zmarszczki po wodzie, jak oddech, pobiegły,
zdradzając miejsce, gdzie za dnia się chowa.
Choć wczesna pora, to żarna upału
mieliły w słońcu jaskrawe kolory.
Dzisiaj wypiecze, piekarz doskonały,
pachnący latem, gorący podpłomyk.
|