Cisza, jaka zdarza się tylko latem,
słońce ociera się o framugi
przymkniętych okien, pod stopami bruk
leniwie oddycha pamięcią. I wtedy
z otwartych drzwi synagogi wylewa się
chmara dziewczyn i chłopców
o czarnych włosach. Gwar wypełnia
przestrzeń, strzępi drobne chmury,
zza których wychyla się rabi Mordechaj.
Uśmiecha się i mówi zdziwiony
- o, młode szpaki znów sposobią się do odlotu.
Twoje oczy łzawią od światła,
a ospały promień wlecze się ulicą Kozią, ożywając
w rynku, w złotej buławie hetmana Czarnieckiego.
Wieczorem leciwa karczma broni splendoru
kuchni. Wchodzimy, a ty mówisz
- spójrz, światła menory rozsiadły się przy stołach.
I jest tak, jakby nic się nie stało.
Tylko w pobliskim lesie, pośród
wciąż zmartwiałych drzew,
migają bezradne jak przed laty
tysiące rozstrzelanych świetlików.
Dodane przez Vic51
dnia 03.01.2021 16:46 ˇ
12 Komentarzy ·
464 Czytań ·
|