Pod skrzydłami gnał wicher i połykał ciemność
przetykaną wysypką drobnych iskier w dole.
Za grubymi szybami platynowa Wenus
zawieszona tej nocy ciut niżej nade mną,
czyniła swoje czary z milczącym spokojem.
W takiej chwili nie wolno dziwić się niczemu,
gdy na grzbietach obłoków wyrastał krajobraz
ze starych miedziorytów i grały oboje,
koncertując samotnie, bo Mozart przyjść nie mógł.
Wtedy właśnie zabłysła jasność dawnej zimy,
rozlała się emalią, bielejąc, jak komża,
Odbijając się echem niegdysiejszych śniegów,
powróciły na chwilę: lata, dni, godziny.
A ja, w szklanej mandorli chciałem przyszłość poznać.
Niedużo. Chociaż okruch, jakiś mały szczegół,
zanim stanę na ziemi. Zanim dolecimy.
|