Dzień wabił zwiędłym wdziękiem jak brzydka kurewka;
niskie niebo nad głową wysmarował sadzą.
Rebus chmur, posklejany, rozwiązać się nie chciał;
więc siądę nad butelką, z nią i z sobą, wadząc.
W żyłach szybko popłynie smutku rozpuszczalnik,
zerwie krew do galopu w uśpionych arteriach.
Świat za oknem się stanie pięknie nierealny
- będę barwy i pusty kieliszek, dopełniać.
Liczę krople na szybie i na swoją czekam.
Z nią odpłynę daleko, znacząc na szkle ścieżkę.
Jak znak, dla siedzącego przy oknie człowieka,
który kiedyś, po śladach, ruszyć za mną zechce.
|