Wieczór usiadł obok w połowie papierosa.
Słońce po robocie umierało bezkrwawo,
kwantami bursztynów dogasając we włosach
mokrych od łez wierzbin i kremem z czekoladą
brązowiąc dekolty, podkreślone puszapem.
Dzień zasypia. Księżyc - nadworny bajkopisarz,
wyrusza rydwanem archaniołów skrzydlatych,
poszukując pętli, gdzie zagubił się czas, co
nieustannie płynie i ślad skrzętnie zaciera
przed ciszą plotkarą. Ta, to lubi się droczyć -
łże jak z nut i z nudów z wiatrem - starym przecherą
ciężarne od deszczu przeganiają obłoki,
gdy jak wozy z sianem po niebie się kolebią.
Czuję boski dotyk. Dzień po filtr się dopala.
I wszystko mi jedno, czy nazywają ciebie
Budda, Jezus Chrystus, Hare Kryszna czy Allach.
Dodane przez bordoblues
dnia 10.09.2020 17:43 ˇ
1 Komentarzy ·
254 Czytań ·
|