Powolne przebudzenie w znajomym pejzażu,
trwało chłodnym półmrokiem nienazwanej pory,
której cień na chodnikach błotem się rozmazał,
odrzuconej przez wszystkich i śmiertelnie chorej.
Od łez albo od potu, zastygał na ustach
posmak soli i gorzki osad niewyspania.
Ślad po śnie wygasając, realny świat muskał
bladym echem kolorów, nie biorąc nic w zamian.
Gałęzie żywopłotu oplecione drutem,
jak ręce rozstrzelanych z wojennych fotosów,
drżały pod zimnym deszczem lecz nie mogły uciec,
poddając się wiatrowi i wyrokom losu.
Zapaliło się światło w oknie naprzeciwko
i przemknął cień kobiety za cienką zasłoną.
Tylko chwila. Tak krótka, jak ulotna bliskość
z człowiekiem w pustym świecie. Z moją nieznajomą.
|