Złe miejsca widać wyraźniej o zmierzchu,
gdy słabe słońce dogasa powoli.
Krążą, w latarni mętnej aureoli,
ci, którzy zasnąć nie mogą lub nie chcą.
Na wiecznym ciągu. Daty im się mylą,
twarze znajomych, żywych i umarłych.
Imiona kobiet dawno się zatarły.
Dzień bywa rokiem, a czasami, chwilą.
Na kontuarze, w zakopconej sali,
pieczęcie kółek po wypitych setkach
dały przepustkę. Betlejem i Mekka,
gdzie się w żarówkach wieczny ogień pali.
Gdy świt nadchodzi, w szkle butelek błyska
słoneczny promień. Nagle głosy milkną.
Wszyscy przepadli i zostały tylko
odciski palców na pustych kieliszkach.
|