są prawdy kamienne
i kłamstwa pozwalające oddychać
dni wsparte na stwardniałych balach
przesycone solą, obnażone jak szkielet
moje dłonie pełne wieczoru kładą się
głębokim cieniem na płaskowyżu ciała
głodne, gotowe objąć rzeźbę pleców
ciężar ramion dźwigających widnokrąg
nagość dotyku, jedwabny szlak języka
na wilgotnej skórze
wciąż jest za blisko, by rzucić kamieniem
więc wstecz obliczamy pożyczony czas
oddzielnie od siebie toniemy wraz z miastem
jak sonet płynącym po ziębnącej wodzie
Dodane przez Magrygał
dnia 31.03.2019 10:33 ˇ
11 Komentarzy ·
541 Czytań ·
|