|
Kryminalista i Szaleniec
oto, czym się stałem.
Ohydne przestępstwo, które popełniłem wymaga srogiej kary.
Mój sąsiad ma zupełną racje.
Władzą przekazane przez niego informacje
o mym karygodnym zachowaniu,
są całkowicie zgodne z prawdą.
Gdyby nie jego
bohaterski donos,
Sam bym chyba zgłosił mój haniebny czyn.
Przyznaję się do zbrodni.
Prawdą jest, że o godzinie czternastej wyszedłem przed drzwi mego domu.
Prawdą jest, że stojąc tam straciłem panowanie nad sobą.
To prawda, że ogarnął mnie chwilowy obłęd.
I wreszcie, to prawda, że wtedy to zrobiłem.
Uważam się za stuprocentowo winnego.
Nie śmiem się w żaden sposób usprawiedliwiać.
Utrata kontroli
rozpoczęła się tuż po opuszczeniu domu,
gdy wzrok swój skierowałem na tarcze Słońca.
Jego blask musiał we mnie wywołać pewien szok,
lub udar, tak w skutkach tragiczny.
Zmrużyłem uderzone promieniami oczy.
Nie mogąc i nie chcąc odwrócić wzroku.
W tamtej chwili światło gwiazdy,
nie było łapane tylko przez mój wzrok.
Wchodziło przez kąciki oczu, w głąb twarzy.
A twarz sama
w jego źródło się zwracała.
Tańczące wewnątrz i po twarzy
światło, trafiło w nozdrza, w zatoki.
Drażniąc bezwładnym pląsem śluzówkę,
wabiło do płuc moich kolejne zastępy powietrza.
I wszystko to bez mojej woli.
...Ale Nie! Nie, nie!
Nie chcę zanikiem świadomości
umniejszyć swego udziału w zbrodni.
Nigdy!
Przyznaję się po raz kolejny!
Obłęd nie usprawiedliwia niczego.
Nawet, jeśli zbrodnia powstała w szaleństwie,
to szaleństwo powstało we mnie!
Chcę po prostu przedstawić fakty...
Mój umysł nie współgrał z ciałem.
Stałem z boku i patrzyłem
jak różne me części, niezależnie działają.
Jako człowiek przestałem istnieć,
nie było tam mnie, jako osoby.
Było płuco,
lewa noga,
kciuk prawej ręki,
żyły,
lewa kość udowa,
nos...
Każda z nich zyskała samoświadomość.
Każda część.
Każdy organ
był osobną istotą.
Kawałki, mnie niegdyś tworzące
robiły to, co same uznały za słuszne.
Wszystko działało samo z siebie.
Rozpędzony blaskiem Słońca chaos.
Z którego coś powstawało.
Wszystkie, wszyscy osobno,
choć razem.
Bez ładu,
harmonii.
Jak na czarnej mszy wiedźmy,
krzykiem,
skokiem,
bez rytmu
tańcem
na ziemie Złego prowadzą.
Tak i ta orgia
niosła katastrofę.
(Oczy - patrzą w światło, gdy
Powieki powoli je zasłaniają.
Uszy - same tworzą i łapią pisk.
Nogi - przerzucają balast na
Palce, podnosząc z podłoża
Pięty.
Usta - otwierają się, odsłaniając
Język, tulący się do
Podniebienia
Klatka Piersiowa - napięta, tworzy więcej miejsca dla pełnych
Płuc - coraz większe, przesuwają w dół
Przeponę.
Ramiona - cofają się,
Kręgosłup - gnie,
Dłonie - ciągną naprzód.
Nos - odbiera pozazmysłowe bodźce.
I wtedy.
Gdy wszystko tkwiło napięte w swym bezsensie.
Wróciła osoba.
Stałem, tak jak ustawiono me ciało.
Aż w niecałą sekundę wszystko wybuchło.
Płuca w jednej chwili się opróżniły.
Wystrzelone ustami i nosem powietrze,
wyciągnęło za sobą część rezydujących tam wydzielin.
Oczy obróciły się w czeluście czaszki,
co niezwłocznie ukryły powieki.
Całym organizmem szarpnął wielki spazm
i nieartykułowany, zbrodniczy, na wpół zwierzęcy odgłos
wydarł się z mego gardła.
Tonem i hałasem kalecząc mój własny słuch.
Oszołomiony zajściem
stałem w miejscu kilka sekund.
Jakby granat eksplodował w mojej czaszce.
Mogłem wyłącznie stać,
błądząc po okolicy zamglonym wzrokiem.
Wszystkie moje myśli rozsypały się
na ciąg prymitywnych dźwięków.
Wreszcie ze stanu otępienia
wybudził mnie, wyłapany kątem oka ruch.
Był to mój bohaterski sąsiad,
wychylający się z okna swego domu.
Kiedy spojrzałem na jego twarz zrozumiałem,
że to co zrobiłem
nie jest rzeczą ludzi prawych.
Że też, Taka Osobistość,
Tak Wielki Człowiek, Bohater
zechciał kilka chwil poświęcić takiemu śmieciowi.
Rzucić we mnie swym potężnym głosem,
naszpikowanym tak kreatywnymi wyzwiskami.
Wszystko wyłącznie z dobroci serca.
Z chęci naprawy ludzkości.
Gdyby nie on,
nie wiedziałbym nawet, że jestem takim łotrem.
Kiedy skończył tłumaczyć zło mojej natury,
wspaniałomyślnie wezwał odpowiednie służby
by zrobiły porządek.
Ze mną - tym bandytą, zbrodniarzem, łobuzem, draniem
najgorszym z najgorszych.
tym, który popełnił tak okropne przestępstwo.
Tym, który o godzinie czternastej
zakłócił spokój sąsiada
kichnięciem.
Oby kara była surowa.
|
|