Ulice w naszym miasteczku są nieokreślone,
może dlatego, że prawie każda wychodzi w pole.
Niektóre kończą się podmokłą łąką
albo wpadają do jeziora. Mają swoje nazwy,
ta przy której mieszkam Olsztyńska wcale nie prowadzi
do Olsztyna. Ale ma jeszcze jedną nazwę Allensteinerstrasse,
która została sprzed wojny. Wtedy nasze miasteczko nie było nasze.
Po wojnie prawie wszyscy Niemcy wyjechali;
rodzice wprowadzili się na gotowe do umeblowanego mieszkania
z firankami i zasłonami. Nawet kuchenny kredens do dziś stoi
w piwnicy zastawiony słoikami z kwaszonymi ogórkami i konfiturami.
Nie wszyscy wyjechali. Pamiętam sąsiadkę Frau Gisela,
była brzydka i paliła zagraniczne papierosy. Czasami przynosiłem
jej chleb z piekarni, za co dostawałem cukierka.
Ludzie mówili o niej, że pilnuje grobów na cmentarzu, a krawiec Landau
spluwał, gdy przechodził obok, mruczał pod nosem coś tak jakby
"deutsche Schlampe", a przecież Frau Gisela mówiła po polsku.
Pamiętam, pod koniec lat sześćdziesiątych pod jej dom zajechał
bardzo ładny samochód. Córka zabrała ją do Hamburga.
Szkoda - cmentarz zarósł chwastami.
Niedługo potem, bodajże jesienią do Izraela wyjechał Szymonek
Landau - syn tego Żyda krawca; stary nie doczekał.
Czy poczułem wtedy, że nasza ulica jest bardziej nasza?
W tym miasteczku chyba wszystkie ulice są niczyje... wychodzą w pole.
Dodane przez sam53
dnia 08.03.2018 10:34 ˇ
6 Komentarzy ·
665 Czytań ·
|