marność nad marnościami
zgarniam pełnymi garściami
każdego dnia i godziny
bez sensu bez przyczyny
łykam nadzieje ustami
w moździerzu trę godzinami
wirują tysiącem obrotów
głodne upadków i wzlotów
prosto z łóżka do płotu
sprężyście tam i z powrotem
od lat zaświatów podszewkę
podlewam modlitw konewką
jeszcze nic się nie zmienia
już się całuję z jesienią
czasu nie jest za wiele
w galaktyczną mleczność się wcielić
musisz się zdążyć poprawić
koliście pasterz wciąż prawi
a Wisła płynie i płynie
marszcz się Bałtyk ale nie ginie
słońce tonie uparcie
ja na życie to w warcie
oni koją i chronią
papierkiem w papierek jak bronią
raz
dwa
trzy
trzy szczebelki i oknem
tu przynajmniej nie moknę
można się nawet rozgościć
już mi serwują marności
ja po moich pra pra pra
już się zatarli do cna
może dobrzy może źli
takie są reguły gry
odkrywam to co odkryte
nie wiem skąd dlaczego życie
może lepiej gdybym wiedział
wtóry raz bym się nie dał
Dodane przez zdzislawis
dnia 30.10.2015 00:09 ˇ
11 Komentarzy ·
784 Czytań ·
|