ziemia oddycha łapczywie czuć puls ropnych tętnic
ziemia krztusi się starczo w neonie przedjesiennej słoty
mrowieniem języków traw prawd w rdzy odrętwiałych
niemym kuszeniem serca nabrzmiałego od czerwcowych ran
półżartem sączy się z otyłych obłoków kołysanka mroku
i nastaje wykwintne delirium trzmieli
odległość między nami jest tylko kwestią czasu
chwile nabierają siły z kształtu dłoni wróżąc noc
powiesz znowu, że teraz myśli są moimi ustami
i przylgniemy do siebie w tańcu owadów
wyszukując miejsc w sobie pytaniem oczu
chcąc upaść gdziekolwiek w bezkresie poczynań
horyzont wabi bełkotliwym miganiem dusz
psotnych mgławic niedosięgłych latawców
między którymi ścierając wyobrażenia
próbujemy wytyczyć ścieżki
własnego wniebowstąpienia chcąc nie chcąc
zostawić ślad dla dzieci naszych gdybań
|