Andrzejowi Sosnowskiemu
Któregoś roku
wiosna. Reszty z pewnym trudem
wydawane przez domokrążców.
W ostatniej chwili dostrzeżone
zielone race od wschodu.
Wracaliśmy z podróży służbowej
i ktoś powiedział, o kasztan.
Nawet mgła jak uroczystość
(z wetkniętą świecą pierwszej komunii
pokornych aut przed szlabanem),
miasteczko za nią
jak rozstrzygnięcie turnieju
na wiersz o. Należność
prześlemy pocztą. O, kasztan.
Wyprostują się pocztówki na krawędziach.
Zieleń łąk spadnie na nas jak jastrząb.
Wszystko będzie z marszu; bez dłużyzn
i pustych popisów pulsu.
Dodane przez admin
dnia 01.01.1970 00:00 ˇ
1065 Czytań ·
|