Wyłem do Księżyca wieczorami,
Wciąż szukałem kogoś kto mnie omami.
Wraz ze stadem gnałem w las czarny,
By choć na chwilę ujrzeć kogoś,
Kogoś kto odmieni mój los marny.
Nie raz sam nurzałem się w czystej złości,
Cały czas zatapiałem się w czerni życia pozbawiony miłości,
Połykałem smołę, drażniłem umysł, wyrzekałem Boskości,
Upodlony wracałem do codziennej niby-pięknej rzeczywistości.
Wyłem do Księżyca całymi wieczorami,
Sypiałem z pasją z własnymi demonami,
Zatracałem się w ciemnej głębi patrząc na Świat.
Jednak zawsze Blask Dobra mnie odnajdywał,
Moje błędy z łaską i miłością rozpatrywał,
Błogosławioną, ciepłą dłonią piękno pokazywał.
Wówczas oślepiony doskonałością Świata z fascynacją patrzałem,
Widząc siebie samego, gdy z Samotnością namiętne noce spędzałem,
Kochała mnie całym sercem, była ciężarem,
Zadowolona odchodziła z samego rana,
Wtedy, gdy wstawałem i myślałem żem wolny,
U mego boku stał Anioł spokojny,
Wskazywał błędy,
Uczył, tłumaczył, mówił jak iść i którędy.
Idę przed siebie po świetlistym chodniku,
Nękany złem po mych bokach, spotykam ludzi,
Czy któryś z nich ze złego snu mnie obudzi?
Czy któryś z nich pozwoli zapomnieć o tym co zrobiłem?
O tym jak nieustannie szukając miłości w pierś się biłem?!
Wciąż wyję do Księżyca wieczorami,
Wciąż szukam kogoś kto mnie przepięknie omami.
I znalazłem, tak znalazłem! - starą zgubę,
Leży ze mną na zielonej trawie,
Pośród krzewów, pośród liści i kamieni,
Mówi, żeśmy sobie przeznaczeni,
Samotność jej na imię - czy w mym życiu coś się zmieni?
Dodane przez van_altair
dnia 09.06.2007 11:30 ˇ
12 Komentarzy ·
774 Czytań ·
|