Na rzęsiście oświetlonej alei spotkałem
nominowanego do dyplomu intelektualistę.
Żelazną ręką od razu schwycił mnie za grdykę:
- Skowycz chuju - wycedził przez zaciśnięte zęby,
i kolanem rąbnął w jaja, a gdy zgiąłem się w pół.
poprawił z główki:
- Jest zajebiście - skwitował, gdy padłem.
Dalej pamiętam tylko pierwszego fleka.
Gdy się ocknąłem, świąteczną aleją spacerowali syci,
ślepi i głusi ludzie słuchający rapu.
Nikt mnie nie widział, ale też nikt nie kopnął,
bo kto by chciał wdepnąć w gówno
wyglansowanym, świątecznym obcasem.
Tak zamanifestowała się ich wolna wola,
wyrozumiałość i miłość bliźniego.
I wtedy zaśpiewałem piosenkę mojego życia:
Zasadniczo nic się nie stało, tylko życia trochę ubyło
a na palcach pozostał zapach czekolady i pomarańczy,
i nie o to chodzi, by wracać, bo się ścieżki pozacierały,
tylko aby trochę pomarzyć i czasami jeszcze zatańczyć.
Dodane przez dzieciak Yo
dnia 20.01.2012 19:03 ˇ
9 Komentarzy ·
631 Czytań ·
|