Przysiadam w uliczce kucharzy.
Wieczór niesie warkocz woni gorących kolacji i świec,
cicho ucztują nietoperze, ja nie mam nawet obola.
Przeganiają mnie psy strzegące zaułków
przed pijaczkami biedakami, zboczeńcami odmieńcami.
Gdybym miał iphone'a pewnie by nadeszła wiadomość
od Stefana, że noc, powoli rozchylając uda,
także mnie obiecuje niebawem przygarnąć w czerń.
Kradnę myśli i słowa, nicuję wersy,
stale głodny, jak dziecko, chwytający się byle czego,
odpadków kopniętych przez los,
i cieknie mi ślina, kiedy przez szybę jak weneckie lustro
widzę sytych. Dziękuję i za to.
Zaciskając zęby wracam tam,
gdzie jestem królem.
Pusta ulica po deszczu z księżycami latarń w kałużach
miękką poświatą prowadzi za róg,
gdzie czeka przeszłość.
Śnię, że jestem Królem Kier z talii w krainie czarów;
nad głową głupie, czerwone serce
(goreje i krwawi - beznadziejny patos).
Idę samotnie w stronę płomyków
pełgających po gazecie
wyrzuconej do śmietnika.
Dodane przez dzieciak Yo
dnia 15.10.2011 10:55 ˇ
8 Komentarzy ·
627 Czytań ·
|