wiersz powstał po przemyśleniu jednego z komentarzy
Sokratexa usytuowanym pod jednym z moich wierszy
raz gdzieś na łące z wszystkich kwiatów płatki
opadły kiedyż pewna kępa trawy
rzekła od ździebka do ojca i matki
- za mąż wychodzę, trza wesele prawić,
i byłoż wiatru wykręcać traw smyki,
no bo kawaler - samosiej z Afryki,
córko - jął ojciec - ty nas w suchorośle
z matką zapędzisz, nam tradycja turzyn,
zaraz w zarośla po chłopaka poślę
i jak chcesz żeń się, po cóż tobie murzyn?
i byłoż wiatru brać wieść na języki
no bo kawaler - samosiej z Afryki
a córka tylko, rozbłyskując w kłosie,
z powabem skryła wybrańca z sawanny,
co ledwo kiełkiem, patrząc jak źdźbła gną się,
miał w nosie wszystkie okoliczne panny
i byłoż wiatru poprzepalać styki,
gdy tu kawaler - samosiej z Afryki
i ani czarny, żółty czy czerwony,
i nosa, ucha jakoby niewiele,
wystrzelił nagle w splot tetrapogony
i zazielenił zupełnie jak ziele,
i byłoż wiatru znosić z kłosa prztyki,
no bo kawaler - samosiej z Afryki
a gdy do ślubu bujały traw łany,
na łąkę krowa weszła na popasy
i cały orszak weselny skubany
był bez wyznania, płci, stanu i rasy,
i byłoż wiatru gryźć, gdy w gronach wyki
zmełł się kawaler - samosiej z Afryki
stąd do morału po strawieniu trawy
bądź w ostatecznej sytuacji panem
i weź łyk mleka puentując zaprawy
z bajdy z wymienia krowiego wyssanej
kiedy cię może wiatry wyrwą, z kopyt
siejąc gdzie w obcem, białego z Europy.
|