Pod niebem szumiącym jak wierzby płaczące od zmierzchu do świtu bez przerwy ktoś gnał
na koniu spienionym jak morze od strony, od której nie widać, że kres swój gdzieś ma
przez noc pięknie jasną od księżyca blasku i gwiazd, które tak układają się w znak
jak wilk niespokojny, jak jeleń w potrzasku, co uciec by pragnął lecz już nie wie jak.
Przez ciszę drażniącą od zimna wciąż drżącą jak drżenie na ziemi co drażni wciąż go
bo nie chce go puścić w przestworza kojące co szybszy niż kroki darują mu lot
w równiny i w góry, w przestrzenie natury i w miasto tak szare jak szary nasz los
on biegł w pośpiechu bez płaczu bez śmiechu bez uczuć by w biegu zachować tę noc.
Uciekał przed słońcem jak prawda palącym przed dniem nazbyt jasnym by zmierzyć się z nim
więc biegł bez ustanku bez chwili poranku by być po tej stronie planety, gdzie nic
nie każe mu spojrzeć na świat w świetle dojrzeć prawdziwych przedmiotów i ludzi ten kształt
o którym on wciąż nie potrafi zapomnieć, bo wie przecież dobrze, że sam taki ma.
Lecz i on w którejś chwili odpocząć w końcu musiał
zatrzymał się na chwilę i na kamieniu usiadł
oddechów zebrał parę
sił na drogę w miarę
łyknął kurz
gotów już
"W drogę
mogę".
Znowu wstaje
rozpoznaje
stronę, w którą musi biec
prędkość, którą musi mieć
by ten łyk swego czasu jak najszybciej nadrobić
i znów robić to, co zwykł zawsze robić:
Za światłem księżyca co ciągle zachwyca jak motyl przedziwny co zowią go ćmą
ze stałą prędkością ruch prostoliniowy wciąż wokół planety bez przerwy gnał on
mijając osady, co tak dla zasady jak w każdą noc roku udają, że śpią
budynki i drogi, i krwi wodospady gdzie człowiek w człowieka zaklina swą broń.
I myślał z radością, że zawsze z łatwością uciekać już będzie przed słońcem tak złym,
co ciągle z uporem chce wcisnąć mu prawdę, od której uciekał przez wszystkie swe dni,
lecz biegnąc wzdłuż drogi bagnistej i wąskiej odwrócił swe oczy by spojrzeć przez mgłę
w dziewczynę tak pięknej niebiańskiej urody że kroków zapomniał i wnet potknął się.
I tak wpadł twarzą w błoto, nogami na kamienie,
dostał cios od ziemi - solidne uderzenie,
ogłuszyło go na chwilę,
sam nie wiedział już na ile.
Podniósł wzrok,
zrobił krok,
upadł
w mrok.
Leżąc powitał świt...
Słońce
prawdy
suche
fakty
światło
bije
z katarakty.
Kształt prawdziwy
czas odkrycia
nie ma fałszu
bez obmycia.
Ujrzał, czego bał się zawsze
to kim był i kim to stał się
już bez złudzeń i miraży
spojrzał w prawdę swojej twarzy.
Dodane przez Disgustipated
dnia 29.12.2009 21:14 ˇ
1 Komentarzy ·
764 Czytań ·
|