W lustrze widzi futurystyczny obraz
człekokształtnej małpy, która łapie
się nadziei niczym tamta liany.
Nie lubi poniedziałków, wtorków
śród i czwartków. Do de są dni pedałów
i soboty i niedziele też do bani.
A co lubi?
Przestrzeń ową, w której załamuje się
rzeczywistość postrzegana jako prawda;
nagiej postaci
obłudy ubranej w fatałaszki
od Gianniego z drugiego rzutu na rogu
trzeciej i czwartej ulicy.
Ot taka sobie rzecz niejako pospolita
W załamaniu owym, gdzie obok refleksów
przysiada refleksja o marnym żywocie
(nie koniecznie Briana)
jak na dłoni pięciolistnej koniczyny słychać
koncert pobożnych życzeń o spełnienie tego i tamtego.
W niewidzialnych zaułkach godności, gdzie
wyje sumienie, widać pustostan wymarłych czekaniem oczu.
Siedem dni pod górę, a potem już tylko widok
płonącego krzyża.
Gdzie stosy, gdzie lochy Kartaginy?
Nie ma.
Współczesność w kryształowym ujęciu prawd nie zauważa
Na tej płaszczyźnie spierać się nie wypada.
Siada, nogi krzyżując rysuje palcem po piasku
Usta zasznurowane szmerem traw znad tamtego brzegu
oceanu spokoju,
na którym sztorm postawił żagle do pionu.
Dodane przez marekpl
dnia 17.03.2009 07:57 ˇ
2 Komentarzy ·
673 Czytań ·
|