W powietrzu na Mogileńskiej
nie ma żadnego żywiołu, snuje się
i popycha balon, który pozostał tutaj
po niedawnym sylwestrze.
Ciągnie za sobą także
książeczkę świadków Jehowy,
która otwarta, grzbietem do góry
karmi się śniegiem z pobocza.
Jest jak w kasynie . do końca nie wiadomo
która litera puści farbę.
Tuż za nią torba fistaszków
szamocze się w krzaku, ekscentryczna
jak kanarek, z otwartej paszczy
wysypuje łupiny i to jest rodzaj
śpiewu, chrzęst i chrobot ledwie
wyczuwalny w melodyjnych poświstach.
Nic mnie nie łączy z cyrkiem chwastów
do połowy przysypanych śniegiem,
poruszam się w drugą stronę i mijam
ich bezruch. W taką pogodę trzeba
krążyć i własne ślady opatrywać
milczeniem. Miła jest ta logika kroku,
te repetycje dodające otuchy,
chrzęst i znak na śniegu.
Dodane przez admin
dnia 01.01.1970 00:00 ˇ
1614 Czytań ·
|