Alinie i Tadejowi Karabowiczom
łuny nie zakreślały niewidnego widnokręgu.
gwiazdy sypały się przez palce Aliny
(a myśmy myśleli że po niebie w dół
spalając się bez śladu i składu).
jabłka biły w ziemie jak w werbel,
karpie z wiedźmińskich stawów
rzucały się w ostatniej kwadrze.
nad szeptem cmentarza starowierców
wiły się wierzby, zbita leszczyna, lilie.
w zamazanym prostokącie resztek wału
ramiona chyliły się pokornie jak buczyna
na słowa Tadeja że tyle z nas zostaje
a reszta jest strumieniem.
wracaliśmy we mgle z niedopowiedzianym
drżeniem ręki, mocnym postanowieniem poprawy
krok w krok za plecami wiły strzygi i czarty
których Tadej nie chciał płoszyć głosem
tylko zamaszyście żegnał się prawosławnym
strząsając znakiem Złego z ramion.
jakby wiedział że usta nie zagojone
a woń juchy kusi wędrowne wilki
i że ostrze nie przerdzewiało i nie
stępi go bimber przelany za grzechy
łuny nie zakreślały widnokręgu
zostały sino żółte lilie
biało czerwone bociany
one też niebawem odlecą
na przemienienie pańskie
Dodane przez admin
dnia 01.01.1970 00:00 ˇ
1437 Czytań ·
|