Gdyby listy mogły dzwonić. Mam ich cały wieczór,
małe miejsce na stoliku, papierosy, kawa i ty pośrodku.
Spokojna, coraz bardziej niesamowita, chodzisz po łąkach,
ale chyba nie ze smutku, który kiedyś zaintonowałem?
Twój bursztynowy głos, niemal nocne miasto,
moja melodyjna melancholia na d moll,
nad Dunajem, na górze. Chmury się suszą,
lecz nie wiem, jak długo? Ludzie rozmawiają od zupy,
pasażerskie towarzystwo skądś tam wracające
nie pije do obłędu, a przerwa w paleniu
już do Bytomia. Przyśnię sobie ciebie, to lżejsze
niż bezśnieżne pola na tle lasu. Wrocław, Katowice,
trudne dworce, dopiero je wyobrażam, jak roztaczają się
gdzieś. Od czasu do czasu październik budzi mnie strasznie,
daremny chłód i paranoja, że aż wieje. Wszystko jasne,
policzone na palcach, nieobecność do pary,
obosieczna metafora cogito. Wszędzie ta metafizyka,
jakaś mglistość bez opamiętania. Wzrok
spada z szyby, więc można mówić o powrocie.
Dodane przez Ewan_McTeagle
dnia 05.08.2008 21:11 ˇ
2 Komentarzy ·
907 Czytań ·
|