Z NOGI NA NOGĘ (proza - fragment)
Wywinąć się śmierci! Wyrwać
się z jej oków! Wyszarpać z miłosnych uścisków i objęć! Wyzwolić z jej
kościstych kleszczy i szponów. Chociaż na chwilę zagrać jej na nosie
bocianowskie tango, i zatańczyć je na trumiennym wieku odwróconym do spodu. Z
białą chryzantemą w zębach. A co? A do tańca niech grają „Rącze Mustangi”! Może
nawet to być „Ta ostatnia niedziela”. Zrobić na główkę skok w bok – jak powiada
stary Bodziony, który coraz częściej zagląda na nasz cmentarz schowany przed
intruzami w lipach łagodnych,
rozłożystych i wyrozumiałych jak sakrament ostatniego namaszczenia.
Ostatnio przyszedł tu nawet z flaszką taniego wina, bo na trzeźwo było mu chyba
niesporo. I to bez asysty. Sam jak palec przyszedł! Ten nie koronowany król
towarzystwa i biesiady, usiadł na horbku cmentarnym i gadał z kimś długo, mocno
gestykulując rękami. Ale nie podsłuchiwałem, bo mi nie wypadało. Zwłaszcza, że
nikogo, tak namacalnie przy nim nie widziałem. Tylko tę napoczętą flaszkę wina
owocowego. Może urągał śmierci, bo jednak coś wygrażał w niewiadomym kierunku?
A może się modlił na swój pogański sposób
Jak trwoga, to do Boga –
pomyślałem o nim trochę w jego stylu.
Odskoczyć
śmierci gdzieś w boczną, zapomnianą uliczkę. Z napisem „Obcym wstęp
wzbroniony!”. Dać nura w taką nieśmiertelną
ulicę Za ulicą. Która niby jest, a jakoby jej nie było! O której nawet śmierć
zapomniała i nie wie o niej pies z kulawa nogą. Czy jest to możliwe, żeby
śmierć wystrychnąć na dudka? Czy jest to w zasięgu naszej ręki? Z pewnością
może nawet jest, zwłaszcza przy coraz lepszych osiągnięciach medycyny, ale tylko na jakiś czas jest to do
utrzymania i do wytrzymania. Śmierć jest bowiem wspaniałomyślna i cierpliwa,
ale jednak zawsze bezwzględna. I konsekwentna, bo w końcu zawsze postawi na
swoim. Nawet czasem poczeka, gdyż nic nie ma do stracenia. Czekanie jest bowiem
jej specjalnością podstawową. Ona cała składa się z czekania! Już od twoich
narodzin idzie za tobą noga za nogą, choć z początku nawet o tym nie wiesz! Być
może, że czekanie ją podnieca i wyostrza apetyt. Na jakąś chwilę odpuści!
Pobawi się z tobą jak kot myszką, bo ona wie, że właściwie nikt jej się nie
wywinie, a jeżeli nawet podskoczy – to tylko na mgnienie oka. Ale co to jest
naprzeciw wieczności? Przecież ona może sobie pozwolić na czekanie. Stać ją na
to, bo przecież będzie dotąd śmiercią, do kiedy będzie trwać życie. Do
ostatniego zagubionego człowieka, do ostatniego ślimaka winniczka czołgającego
się po liściu, do ostatniego drgnienia soczystego źdźbła trawy, czy zielonej
gałązki jaśminu.
Gałązka jaśminu
Zagląda do okna
I oto nagle
Nasz wzrok się spotkał
Warto żyć
Dla tej krótkiej chwili
Do ostatniego
żywego pantofelka będzie trwać życie. Dlatego zawsze śmierć czuwa cicho przy
nas przyczajona. Pokorna i ufna leży wiernie, i łasi się jak pies do nóg. Nawet
może trochę zazdrosna. Jest przecież rodzaju żeńskiego, przynajmniej w naszym
słowiańskim języku, więc to jej dodatkowy atut, żeby nas kosić niby łan. Gdy
przyjdzie na to czas. Czyżby miała coś z kosmicznej kobiety, a nawet
romantycznej kochanki, która woła wszystkich do swego łona? Może jest to
kosmiczne łono miłości i szczęścia wymoszczone masą perłową? Bez początku i
końca? Może więc nie ma co się bronić? Ale w tej delikatnej sprawie byłbym
ostrożny i podpowiadałbym raczej indywidualne rozwiązania. Niechaj każdy
pracuje na własny rachunek. Dopóki siły pozwolą
O śmierci, można by tak gadać
i gadać aż do usranej śmierci – ucina sprawę krótko stary Bodziony, który robi
dobrą minę do złej gry. Wszak wszystko jeszcze przed nim! Cała tajemnica
umierania, z którą z nikim się nie podzieli. Weźmie na drugi świat ten moment
odchodzenia do wieczności!
powrót