nędzne wydarzenia nędznego popołudnia

i humor beczka stoczony bitwą na własne dno

widzę to powyżej fantastycznie

jako przewinięcie zewnętrzności ku wnętrzności

z video w audio – powiem po prostu znikł

w mignięciu urywków końcówek fraków eleganckich sekund

ostatkiem

wydał jęk wypluł jad

i tak, zjadł

– wiem że to nie ten wiersz ale

ogarnij tę trójce słowo z/jad/ł

zpożywienie otulone jadem żołądkowym i którym

i na nim stawiasz krzyżyk

pisanie jest więc zaskakujące

z ciszy humoru pierwszym słowem w pisarza

pierwszym zdaniem w pajaca

i nie wiadomo kiedy kabała

odkrywasz iż hostia ma smak suppedaneum

zdałem sobie sprawę iż częściej tęsknie do chwil niż do stanów. chwile. mimo że krótsze jako bodźce mocniejsze wydają się trwalsze niż nawet wymagające długotrwające stany. skupienia rozluźnienia adrenaliny potu lub snu. do chwil wracam. prawdopodobnie trwam w stanie. stabilny spokojny upadki i wzloty skalkulowane łatwe do przewidzenia i pozornie uprzedzone przygotowanie wynikającym z samego trwania w stanie. bezpiecznie?. chyba tak. ciepło i jakby wiadomo co jutro o tej porze chwilę przed i po. właściwie?. właściwie nie wiem. dobrze jest podobijać swoje cztery ściany. można wtedy wybić wejście lub wyjście.

jestem obecnie pod wielkim wrażeniem literatury orwella. nie sądziłem że jego proza do mnie wróci. nie sądziłem że go poznam. bo mam wrażenie że go znam i zaczynam go lubić.

znowu. lub w końcu. przeszłość dalej nie pogrzebana, demony chwytają spod warstwy ziemi w trakcie spacerów na cmentarzu. cmentarzu okamgnień. pogoda podtrzymuje na duchu. słońce, chmury temperatura i tego typu rzeczy niedotykalne otulają najskuteczniej w chwilach gdy zupełnie pochłania cię ciemność. darkness. należy zazdrościć anglikom tego słowa, syczenie z końcem widzi mi się jako dźwięk zgaszonego zwilżonymi palcami knota jedynej świeczki w otaczającej ciemności. o ile zawsze czułem wagę słów o tyle od niedawna rozumiem iż podstawowy ich ciężar lub jego brak jest dźwiękiem.

czuje obecnie ciszę przed burzą, metaliczne powietrze przed burzą, chmurność w granatowość. przed burzą.

może następny rok nie będzie najgorszy. wszystkie znaki na moim ekranie i pasma elektrycznych wąsów w moim mózgu kierują mnie ku tej myśli. nie będzie źle. możliwe że będzie nie gorzej. przełknąłeś ten rok jakoś. możesz być z siebie dumny.

obecnie boli mnie głowa. będę kończył teraz pracę w jednym miejscu. żeby wrócić do domu i spróbować ją wykonać w miejscu drugim. jestem już na tym etapie pracoholizmu że nie pracuje dla pieniędzy tylko po to by się nie wstydzić iż nie wywiązałem się z swoich zobowiązań. dałem słowo że na czwartek to. środą będzie gotowe jak nic. tak na piątek to przygotuję. i tak dalej. jest to jakiś rodzaj masochizmu. stawianie sobie wyzwań bez dokładnej oceny. policzenia pracogodzin. i dalej tak dalej. to musi się zmienić. i pewnie w tym blogu odnajdę pełno miejsc że o tym pisałem. o zmianie o konieczności zmiany tego sposobu życia i pracy. ale dopiero w teraz pisząc to nie daje sobie nadziei. i patrzę na obietnice dane samemu sobie z dystansem. nie do końca jestem pewien czy rzeczywiście dam radę zmienić mój sposób życia. no spróbuj. no chociaż spróbuj.

sąsiad. młodszy. kilka lat 3 może. zawsze młodszy. miał stan przedzawałowy. przed 40. dało mi to do myślenia. przez jakieś 30 sekund. potem po prostu gnałem do pracy. w międzyczasie kupiłem choinkę zrobiłem zakupy i gnałem do pracy. a gdy przyszedł wieczór usiadłem do gry na telefonie i tak spędziłem resztę doby. nie miałem siły wstać i uruchomić komputera. pierwszy raz miałem też wrażenie że brakuje mi siły fizycznej by wykonać tę czynność. wcześniej nie pozwalał mi na to duch i stan umysłu. to się powielało. a teraz mięśnie zwyczajnie odmówiły. i nawet ich nie namawiałem. powiedzmy że tak u mnie właśnie wygląda stan przed zmianowy. przed 40.

dwieście pięćdziesiąt jeden

11 listopada, 2022

żuromin to małe miasto. podkreślam jednak że miasto. przy okazji wykonywanych czynności w celach zarobkowych. w chwili przerwy miedzy porą dnia a porą nocy. ta często najprzyjemniejszą częścią dobry, wieczorem. stawiłem się na parkingu żuromina. by w światłach i w lepszym zasięgu internetowych wici przeczekać do oczekujących na mnie obowiązków. zaznałem świat którego nie znam. a którego z uwagi na pochodzenie mogłem być częścią. świat młodzieży ich sposobu spędzania wolnego czasu w stylu miejskim. miejskim mniejszym. niż np. 100 tys. mieszkańców. nie miałem wcześniej świadomości iż sceny z amerykańskich filmów, przekazujące nam w jaki sposób z uwagi na duże odległości miedzy miejscem zamieszkania kolejnych rodzin, żywo przeniesione są z naszych podwórkowych. miejskich mniejszych . realiów. wzdłuż flanki północnej rynku żuromińskiego ustawiają się licealiści. od razu widać kto ma jaki statut. podjeżdża się czarną max 5 letnią bmw, lub podreperowanym oplem o dwukrotnie dłuższym stażu użytkowania. podjeżdża się w 2 lub 5 osób. przyjaciół kolegów i koleżanki. jedni nie mają czym podjechać. inni mają po drodze. jednak jak się do myślami zamysł jest inny, chodzi o to by być razem w wozie. wyszedł nawet rym. dzieci te są dobrze sytuowane , żuromin i jego okolice to zagłębie kurników i chlewni. wszystkie prosperują dobrze i większość z rodzin posiadające takie instalacje nie narzeka na jakość życia. jedni podjeżdżają inni już tam stoją . to ci którzy mieszkają w gęstej zabudowie tego miasteczka. ich rodzice wykonują zawody nie związane z rolnictwem przez są na miejscu i uczestniczą jako mieszkańcy z miejsca które musi usługiwać. czyli z miasta. nieautomobilnie. pod kościołem samochody starszych. droższe czasem większe. koniecznie czarne. najlepiej bmw. dyskusje pięcioosobowych grup przez otwarte okna. trochę ściszone i mniej przeklinania. tam już nie słuchać muzyki. młodzież z północnej flanki lubi się popisać mocą zainstalowanych w samochodach głośników. zawsze techno. dyskusje inne. ale wszędzie sprawy ważne i niepoważne. kto i co. komu czemu. z kim z czym. nie można też zapomnieć o frakcji ławkowej. trzeci bok tego trójkąta. w kierunkach nabrzeży rynku są drewniane ławki. 8 stopni na zewnątrz jednak nie przeszkadza to młodej ciepłej krwi. siedzą tam głównie dziewczyny. jesień puchowych kurtek grubszych spodni kapturów i przenośnych głośników. słowa parują dymią wydechy, gdzieś przyspiesza serce z za przyciemnionej szyby. ktoś odjeżdża znudzony rozmową. jego miejsce zajmuje inny samochód. wieczór płynie. spokojnie.

tak widziałem w żurominie. ten fragment. moja pocztówka.