ROZWIDLENIA
Dodane przez admin dnia 01.01.1970 01:00




Obładowani bagażem do niczego w sumie nieprzydatnym,
Porzucanym przy byle jakiej okazji i w każdej chwili
Nieznośnie odczuwanym, schodzimy się i rozstajemy, niby turyści
Na dziedzińcu zamku, niby przekupnie na targu, nie mając
Oprócz pustych kieszeni żadnego pomysłu na spędzenie nocki w jakichś
Milszych od sczezłych już po prawdzie warunkach, mając jeszcze
Warunki na tyle znośne, że jeśli coś komuś dajemy, bardziej
Siebie obdarowujemy ciszą powstałą zaraz po pożegnaniu.

Temat mniej lub bardziej pojawia się wciąż ten sam:
Sny, które przejawiamy na każdym kroku nie znanego z końca odcinka,
I jawy wyśnione jakby żywcem, sczepione klamrą konkretnej
Rzeczy, kiedy na przykład coś zakłuje lub strąci w dołek.

Takim mi jesteś, jakim cię odbieram i nie mam w tej chwili
Lepszego błysku w oku, gdy coś ode mnie żąda, abym okazał to jaśniej.

W każdym z wagonów może rozgrywać się wodewil nie mający
Sobie równych, ale przecież dojeżdżamy do stacji i wcale
Nie czujemy się ubożsi od tych, po których ktoś wyszedł,
Ciesząc się z tej obcej, przerwanej rozłąki.

Byłeś dla kogoś bagażem, noszono
Cię w różne miejsca, poznawałeś wygody i nie mogłeś ustać na
Mrozie, spóźniwszy się na ostatni nocny autobus, zawsze więc jest to
Odpowiednia pora, ani za wczesna ani za późna, bo nie bardzo
Wiadomo, skąd akurat miałoby się przyśnić coś bardziej strawnego,
Skoro tak ciężko rozstawało się lub wyruszało na spotkanie aranżowane
Jak przelotna nawałnica przez ciasno zbite chmury.

Rozmawialiśmy o tym często, świadkując sobie wzajem, rzadziej
Pokazując miny czy gesty, niekiedy idąc pod parasolem lub siedząc
Przy jednym stoliku i nigdy nie wychodziła z nas wskazówka, bowiem
Kompas był ściennym bibelotem, a czas kurtuazyjnie przestawał się
Liczyć, goniąc za to innych, abyśmy, tak mogło się splatać, mieli widmowe
Poczucie zysku i bez ponoszenia straty, wyłowieni przez rzeszoto
Chwili, znaleźli się z powrotem w korycie, przez które puszczono ten strumień.