BARAŻ
Dodane przez admin dnia 01.01.1970 01:00




A ziemia? Daje się we znaki, odsłaniając swoje
Fragmenty i ruchliwe zaułki oku opadłemu w mgiełkę ukrycia,
Byś mógł przenieść się z jednego w drugie bez ponoszenia
Ryzyka rozplecenia warkoczyka deszczu czy pęknięcia wyrastającej z
Ciebie tęczy, skręciwszy za linią biegnącą wzdłuż
Obtłuczonych ścian miejskiego labiryntu ścieku. Nagle dostajesz
Kwiaty, jako pierwszy sygnał wiecznego ścisku dławiącego oczy, i niby w
Podzięce komplementuje cię wiązka drewnianych słów, zarzucana
Na szyję jak wieniec, choć nigdy nie byłeś z nimi, za to
Mety zawsze były czymś nieistniejącym, odległym startowym
Pasem. I cóż możesz im dać w zamian? Czyżby skromny
Uśmiech miałby tylko rozweselić lustereczko czyjejś twarzy, zbić
Tropy z coraz zamaszyściej wykonywanych gestów idących za
Desantem pretensji i życzeń na wszelką, nawet i jednodniową
Przyszłość, kiedy partyturą okazuje się zachlapana
Farbą przestrzeń dwóch sal i łażących po niej na drabinach
Ludzi. Pragnienie bycia lepszym od tego, co rozbijało,
Spajało i czyniło niepomyślność powszednią kromką, budzi się
Zawsze w chwili dobrej, bo anonimowej prezentacji wyjętej z
Gamy sztywnych garniturów i lansad, które wkładamy
Na odpowiednią chwilę zrobienia komuś miłej niespodzianki
Pamiętania o jego kolejnym krzyżyku. Iluśletnie poletka
Usłane mogiłkami równo ucinanych dat noszonymi jak ordery
Na poduszce serca, prostują tylko w błysku pamięci
Rosnącą panoramę schodzących się i rozstępujących światów
Oderwanych od ziemi, przybitych do jej burt, przeciskających się
Wreszcie prze okopcony przesmyk jej klepsydry. Czy jesteśmy w
Śnie kogoś tylko figurą przepływającą od brzegu do brzegu
W ustawicznie tonącej łódce, czy niebo nie widzi tego, że
Tylko odbija się w twoich lustrzankach, kiedy obezwładnia
Swoją lazurową taflą, każąc spuścić najbardziej wścibski wzrok
W studnię i tam mu poczekać aż napłynie chmura i zabierze go
Poza orbitę drobnych obsesji tego, czy innego dnia, uwalniając
Na moment od próśb podszytych żądaniem regulowania
Rachunków za towary mające nas do czegoś zbliżyć? Ale nie
Poznają się na tobie, nie istniejesz dla nich poza
Tablicami znaków, poza rubrykami danych, nie idą bowiem
Bocznym rękawem korytarza, w który rozgorączkowany wpadasz,
Zaciekle broniąc się przed następnymi postojami na stacjach
Zatrzymujących na zawsze w kartografii terenu upstrzonego paroma
Białymi tasiemkami dróg i ciasno zbitą pasieką domów nie
Wychodzących do nikogo z otwartymi drzwiami. Miałeś się pojawić
Zgodnie z wybitą porą rozpoczęcia imprezy, ale pojawiłeś się
Po paru godzinach, w otoczeniu kominów i ospałej grupki
Szukającej przez internet gospodarza. Zawody wędkarzy zagłuszały
Głośny posiłek i przerwa była bliższa niż punktualne przemówienie
O tym, skąd przyjechaliśmy, skąd wzięli się inni i dlaczego ma to się
Do siebie tak idealnie, że prawie na każdym będzie musiało wywrzeć
Wrażenie pełnego nasycenia odwiecznymi prawidłami życia i śmierci,
Właśnie tu, pod zabierającym ziemię cieniem. I to był ten trening,
O którym szeptano ci do słuchawki. Najpierw długi, skrótami prowadzony
Spacer, a potem polana z ławkami, piłkarzami, wychowawcami i dziećmi
Z koloni w mieście, więc trzeba było biegać, każdy ze swym koszykiem
Przynęt, nabytą na kursach przyspieszonej nauki nawigacji wiedzą kierować się
Tam, gdzie mogło być najwięcej grzybów. Tak nami potem rzucało, że
Nie byliśmy w stanie powiedzieć ci o niczym innym, czego już nie zaznałeś.