Grimoire
Dodane przez admin dnia 01.01.1970 01:00



Wczoraj elektronicznie namierzyłem rybę.

Wzięła mnie. Po prostu wziąłem i skoczyłem

w szmaragdową toń naszego zbiornika

jak stałem, nokia piszczała nieprzytomnie,



woda pękała na moich oczach pod ciśnieniem

tysiąca nasłonecznionych akwariów,

i było lato, ekstra, a może wręcz ultra



light, mam na myśli światło, i wkrótce

słońce krwawiło w górze jak peleryna supermana

i sączyło się za mną jeszcze jakiś czas

żyłkami ostatnich promieni,



więc zdążyłem pomyśleć: żegnaj, kołowrotku,

ja tam w dole już widzę suwerenną błystkę

boskiej imprezy i słychać głos oceanów

a strumienie małych rybek dalej mienią się



w oczach, jak te pończochy hologramki,

które tak efektownie lśnią na głowach rozbójników

wskazując drogę do ich kryjówek nawet



w nocy, bo diamentowe smugi w powietrzu

utrzymują się przez dziewiętnaście godzin,

więc nasze miasto ma wygląd fosforyzującej krzyżówki

bezustannie rozwiązywanej przez policję,



żegnaj. I pomyślałem na głos -



och.



(Ostatni pęcherzyk powietrza wystrzelił jak korek.)



I zreflektowałem się: nie mam ze sobą listu.

Satelitarnie zostanę wzięty za butelkę,

a ja nie mam listu, nawet trzech pierwszych liter

nazwiska, nawet inicjałów, które po angielsku

stanowią monogram poezji.

Nie mogę też zrobić rekina,

bo mam zęby jak szara ruina

kilku niedopałków w popielniczce,

ani delfina, bo nie umiem pływać,

ani łabądka, ani nawet pieska

bezdrożnego, więc z czym do kamery,

i

gdzie jest moja jedyna głębinowa ryba,

jej lucyferyna, jej bioluminescencja,

i skąd w takim razie to dziwne zatrzęsienie

światła na głębi i w moich śpiewających płucach,

i między wierszami. Właśnie.

Skąd tyle światła?

Głębinowa elektrownia? Wembley na dnie?

Podwodne wydanie Pegaza?



I wtedy znikąd wyłania się ten srebrny facet

z lirą i mówi: Excuse me, sir. My name is Bond,

James Bond. Może górę zainteresuje mapa

tutejszego dna, którą mam na ukończeniu,

a myślę, że moglibyście zrobić mi legendę.

(A dreszcz szedł - taki miał w sobie głos ogromny...

Choć blady był i jakby nieprzytomny...), więc

- Dnia? - zapytałem. - Mapa tutejszego dnia? -

gdyż niełatwo o dobrą artykulację pod wodą.

A on na to: - Zapraszam na skromny posterunek

Wernyhory. We trzech zaczniemy gruntowne obrady

na temat wszystkich jasnych głębi, co nas gubią.

Trzy możliwości widzę w trójcy zwięzłych pytań:

Sama legenda czy też sama mapa?

Może możliwość samej tylko mapy?

Może też sama niemożliwość dna?