Smutny wiersz o spotkaniach z rodowodem w tle
Dodane przez bezecnik dnia 25.09.2016 14:06
Mówisz láska kiedy szepczę miłość
na razie nie godzimy się z myślą że laską
można pogruchotać kości a z milosti
dobija się przegranego

Każde z nas ma po jednej kuli
bez drugiego możemy tylko pełzać

--

O matce też gadali że wyszła za Czecha
a przecież prędzej odcięłaby sobie różaniec
Plotka miała kark pisklęcia lecz ojciec
milczał zakłopotany spoglądając na ręce
krótsze co wieczór

Dziadek był osłem Buridana
błądził w domysłach czy gorszy
Żyd czy zdechły szczur pod progiem
jeszcze gdy Wielki Gracz serwował
wspólną ostatnią przeprawę

Tak samo skwierczał tłuszcz na mydło

Z komina wyrywały pojednane dusze
potem spływały nad dachy zagajniki
w przekleństwie Kaina
snuły się nad ziemniaczyskami
ratuj Chryste Otče náš Eli Eli
Nie było żadnego znaku

Ciągle noszę ten balast Nawet we śnie
wypytuję staruch o miejsce pobytu Boga

jedna z nich wskazała czarnym paznokciem
Pił z kloszardami tanie wino
nieufny
nieoczekiwanie rozgadał się

Nosisz twarz Gertrudy służki z zamku

za ostatnim razem już się nie broniła
ale kiedy brał ją pierwszy z Szwedów ho ho
miał biedak zawieszony na szyi jakiś woreczek
szarpnęła ścisnęła
nie wiadomo w ekstazie
w przedśmiertnym spazmie chlusnęło nasienie
a z sakiewki poleciała sucha ziemia

wstała wycierając się z krwi śluzu i tego prochu
Po roku wzeszły jasnowłose kwiaty
jakich nikt tu wcześniej nie widział

Nie pytaj o świątynie unikam kiboli
zaduchu i krowiego przeżuwania
trzęsiesz się
jeśli nie stchórzysz
wyjdź w niedzielę na Czantorię


--

Ranek w górach mieni się kroplami nadziei
pochyla kłosy traw Nowe zbliża się
lotem spóźnionego gacka

Byłaś tam
Nie dowiem się czy to Przeznaczenie
czy chichot entropii

Oczy masz zasiane cieszynianką