Ten śnieg spadł zbyt wcześnie. Cz. 1
Dodane przez Dawid Tarchała dnia 01.11.2012 16:26
Przed samym wyjazdem jeszcze u niego byłem.
Wchodzę do pokoju, nie widział mnie;
Leżał tyłem.
Było już dosyć późno, pamiętam.
Rozglądam się w około; klękam!
Na całej podłodze porozkładane leżały:
Przewodniki, mapy, jakieś nie wiem, atlasy.
Wszystkie pootwierane na mapie tej trasy!
Skinął ręką, gdy mnie zauważył.
Teraz we dwójkę na podłodze się rozwalamy.
Kreślimy długopisem odcinki.
Decyzja - przemierzamy!

Telefon; czekał na kontakt.
Od znajomej. Też miała jechać. Lecz.
Na to wygląda;
Zaczynała wykręcać się chorobą.
Że nasiliła się i ją zmogła.
Obiecywała dać znać, dzisiaj późną porą.
Co dla mnie już było oczywistą odmową.

Oprócz tego że w czwórkę raźniej.
Bo oprócz nas i jej.
Zaproponował udział w wyprawie swojej pannie.
No, to oprócz tego że raźniej. To ja wiem;
Nic nie działa destrukcyjniej na wyobraźnie.
Jak. Klnij jak chcesz - koszta.
Teraz rozkładamy je na troję.
Stówkę więcej na głowę.
Dla młodych to są pieniądze.
Nie powiem.
Zapytał o samochód.
O niego to się nie martw bracie.
Jeszcze dziś wieczór starszy.
Dłubał przy nim w warsztacie.
O telefon!
Daj ją do cholery!
Wstał jak na trzy, cztery.
Odebrał i jak się spodziewał, nic nie ugrał.
Po chwili słuchawkę odkłada.
Mówi że Agata - bo tak na imię ma.
Nie jedzie. Choroba ją zmogła.
"Ha! Teraz Sydney uważaj!"
W tym czasie znałem kilka lat starszego chłopaka. Ten miał brata.
Co regularnie podkrada.
Jedną czwartą baku.
Dostałem ropy od chłopaków!
Mamy połowę trasy jak w banku!

On był starszy ode mnie.
Większość szczegółów planował samemu.
Dlatego z dumą w głowie mówiłem to jemu.
A po bajzlu.
By wywnioskować.
Nie potrzeba speców od wnioskowania;
Podobnie jak ja.
Jest dopiero w trakcie pakowania.
Akurat dla nas to jest norma.
Często grzał się silnik. Gdy:
Drugi krzyczał " chwila" Wychylony z okna.

Wyjazd planowany był o piątej.
Kłóciliśmy się.
On pierwszy miał robić za kierowce.
Żebym ja spalił się.
Na dobry początek. Jeszcze tutaj, w Polsce.
Rany Boskie! Muzyka!
Nie było zgranej jeszcze żadnej płytki.
A bez tego w aucie. Nie ma!

"To zapisuj te kawałki"
Zapisał mi utworów z półtora kartki.
W tym czasie usypałem dwie działki
tabaki.
Dla mnie i dla niego.
Moim zadaniem było dograć coś swojego.
Chciałem przed pakowaniem zabrać się do tego.
Dlatego. "Nara!" - Pożegnałem się z kolegą.
Odprowadził mnie pod bramkę.
I jeszcze u niego zapalamy fajkę.
Już chodzi to po głowie już łapię ekscytacja.
To się musi udać!! K...a Ale akcja!!
Umawiamy się: budziki na,
Za piętnaście minut czwarta.
Pierwszy się budzi, od razu dzwoni.
Na wypadek gdyby drugi zaspał.
Skwitowałem to stwierdzeniem że:
Pewnie, zanim ja się zdołam:
Ogarnąć, płyty zgrać i klamoty spakować.
On już na nogach będzie, i czekał by się spotkać.
U siebie, w pierwszej kolejności złapałem za:
Kartkę i długopis - na szybkiego tekst.
Potem, odpaliłem nośnik.

Za zewnątrz już odpuszczała mgła.
Obudziłem się o piątej dwadzieścia.
Zrywam się z łóżka! Zrywam się, a tam:
Nieodebranych połączeń mam chyba,
Z dwadzieścia!
Czytam pierwszego esemesa.
Oddzwaniam.
Poirytowanym głosem mówi że:
Przeze mnie, to on kiedyś umrze.
Uspokajam:
Przecież nie ścigamy się.
Dodał: wychodzi i będzie czekać na drodze.
Daje mi kilkanaście minut na zjawienie się.
Inaczej - zabiera się i idzie.
Ciekawe gdzie - myślę.

Cicho, bo w domu jeszcze wszyscy spali.
Złapałem dwie kanapki i otworzyłem drzwi.
Byłem już na zewnątrz.
Z tobołami i rosnącą energią od wewnątrz.

Koło samochodu torba - do bagażnika.
Po czym: kierownica, kluczyk i stacyjka.
W końcu ulica.
On na poboczu czeka.
Widzi mnie.
Wchodzi na jezdnię.
Udaję martwego człowieka.
To ja gaz.
Że nie widzę - udaje.
Jestem tuż przed nim.
Ten chce uciekać.
Staję!
Wsiadł z kamerą i podał mi ją.
Odpalamy spliff.
Machamy, w rytm muzyki ręką.

Najlepszy klimat, najwięcej zabawy.
Zawsze ogarnia z początku wyprawy.

Ogarniamy wzrokiem znajome tereny.
Wciąż się oddalając.
Co skłania do weny.
Regulator na ful.
' Płyty jak pod ręką lekarza leżą'
Widzę znajomych ludzi.
Pewnie zmierzają, do pracy. Ci ludzie.
A my. O ludzie! Na luzie!
Każde jedno ze słów. Widzę w formach stu.
Nagle, trącenie wyrywa mnie z zamysłu.
- " Co jest"
- " O tu"
Wskazał w kierunku, dzwoniącego telefonu.
Odbieram, nie specjalnie wytężając słuch.
Mówię do koleżanki: Wychodź już do bramki.
Będziemy u Ciebie najpóźniej za trzy kawałki.
Naglę przycisza.
-"słyszysz?"
Nic nie słyszę.
Spoglądnął jak by mówił że mu bańkę wiszę.
Pyta co tak dudni w tyle.
Ja, zorientowany na tyle.
By powiedzieć: nie wiem.
Lecz. O ile kojarzę przegubu wina.
Spokojnie. Już z rok tak się urywa.
Na pewno byłeś u tego mechanika - pyta.
Byłem. Odpuścił. Już tematu nie ma.
Przeżegnał się tylko w żartach.
" wszystko w rękach nieba"
Już widzimy stoi jego dama, obładowana.
Jak by matka ją z domu wyganiała.
Zauważyłem ją. Łapię za telefon.
Okno otworzyłem w tyle.
Tak by widziała macham ręką.

Siema co tam? Coś taka szczęśliwa?
Zażartowałem do słuchawki:
Mamy poślizg w czasie.
Nie będziemy się zatrzymywać. Dlatego,
Jeżeli da się.
Celuj w tylne okno. Nic nie stanie Ci się.

W środku.
To nie mogła się nacałować swego chłopaka.
Patrzyłem. Nie zazdrościłem heh.
Lepiej. Bo dzięki temu nikt się nie połamał.

Przed nami długa prosta droga.
Wleczemy się za jakimś tirem.
Na czeskich numerach rejestracyjnych
południe.
Mijają dwie pierwsze godziny jazdy.
Ja z rozłożonym na maksa siedzeniem.
Trzymam nogi na desce i jestem DJ.

Kolega jest kierowcą. Koleżanka robi kanapki.
Robiła je dla niego.
Ale ja je wszystkie kradłem.
Pod byle pretekstem.
Odwracając się do tyłu.
Kradnąc, każdą jak wpadła mi w ręce.

To były czasy...

Chor..., czy tam Czor...
Nie pamiętam jak to przejście się nazywało.
Pamiętam: minęliśmy tabliczkę tego przejścia.

W najbliższym zajeździe.
Zatrzymaliśmy się na kanapki.
Jak przystało na podróżników.
Smarujemy je paszczetem - prawem jazdy.
Na szczęście.
" Nie ma chamstwa na drodze"
O tym rozmawialiśmy.
Widząc jak za każdym razem.
Ja, czy kumpel.
Podnosimy rękę - kierowca szczela uśmiech.
W końcu odwraca się. Tam: Jego dziewczyna;
Wyskoczyła na dach i się opala.
Nie wiem.
Chyba obydwoje wpadliśmy na ten pomysł.
Jednocześnie.
Ruszyliśmy w kierunku samochodu.
Cichutko.
Tak by niczego nie usłyszała.
Wariatka.
Rozłożyła się na dachu.
Wariatka.
Założyła słuchawki na uszy. Ściągnęła bluzkę.
Wariatka.
W naszym towarzystwie takie coś robić;
Skrajna nieostrożność.
Już mówię dlaczego.
Skradamy się cichaczem.
Kolega wchodzi do auta.
Nie zamykamy drzwi. By nie otworzyła
oczów.

Wrzuca jedynkę.
Rusza.
Delikatnie.
Wrzask!!


Tyle na teraz...C.D.N.