Epizod z majem.
Dodane przez ElminCrudo dnia 05.05.2011 10:53
Śliczna jest batystowa sukienka Walerki,
wygodne są buciki sznurowane za kostkę.
Falbany karuzelą do kolusia, do koła,
obcasiki stukają o posadzki, o podłogi.

Za chwilę Kazik wskoczy na siedzisko,
za chwilę tata cmoknie, szarpnie lejcami,
za chwilę bryczka zakolebie, a wietrzyk
lekko poderwie wstążki przy kapelusiku.

Spokojna wycieczka w majową niedzielę.
Droga wije się od skupiska iw do buków.
Wiosna rozpięła czasze żywych parasoli,
pachną czeremchy, tętnią podkowy.

Potem Kazik uciekał przez pole,
potem tatę szarpali, bili pejczem,
potem zatrzęsło ziemią, zdmuchnęło
bryczkę, stajnie i konie, domy i ludzi.

Zimno jest w batystowej sukience jesienią,
Walerka chowa bose stopy w falbany.
Nie patrzy na główkę wiszącą na płocie,
na sztachety w strużkach i w powojach.

Za chwilę Stasia wdrapie się do skrzyni,
za chwilę warknie motor i ruszą ciężarówki,
za chwilę pierwszy płomień uderzy w belki,
wiatr rozrzuci popioły, strach wygoni ludzi.

Bukowe orzeszki gradem w trawy i w listowie,
a reszta kaszy z menażki pod nogi, pod latryny.
Rechot i serie w sezonie polowań na drobiazgi.
Głodne oczy i cienkie palce w przynęcie z krup.

Potem będzie stale uciekać przez las i pole,
daleko od iw, od miejsc, od ludzi zmienionych,
z krupkami kaszy jaglanej, ze skórką chleba
ukrytą w poszarpanej kieszonce, na potem.

W maju nic nie wie o wrześniowym dojrzewaniu.
W maju kręci się jak dziewczynka w sukience,
rozkłada serwetki dla taty, dla Kazika i Stasi...
Spokojnie czeka. Za chwilę dostanie swoją porcję.