SMĘTNI BIESIADNICY
Dodane przez admin dnia 01.01.1970 01:00


Droga do miasta zaczyna się rano, na przystanku przy kościele świętej barbary. Po drodze
są trzy kioski „ruchu”, dwa sklepy spożywcze i w każdym z nich sprzedają
Świnie. Czasem jestem spóźniony i wtedy właśnie idę wolniej niż kiedykolwiek. Prawie
w ogóle nie biegnę. Paląc łapczywie pierwszego papierosa. Dopalam na przystanku-
zapalam drugiego- w połowie wchodzę w rozbudzony tłum.

Tylko mnie sterczą włosy i pot spływa pod brodą. Bilet mam miesięczny, więc nie kasuję.
Nigdy nie siadam. Jeżdżę na stojąco- nawet w upały- lubię mieć wszystko pod kontrolą.
Ludzie jakby trochę śmierdzą patrząc na mnie jakbym to ja – jakiś narkoman uśmiecha się
do mnie, grzeje od rana i wszyscy myślą że jesteśmy razem-więc spojrzeniem odpowiadam:
ja nie grzeję-tylko tak wyglądam- jak cień— snuję się.

Jestem trochę spóźniony więc włączam walkmana- to podobno przyśpiesza.
Ludzie już nie patrzą na mnie- mam walkmana więc nie ćpam. Czuję wtedy
jak zaczynam pachnieć i tworzyć z nimi jedność. Patrzę z pogardą
w oczy narkomana i ciężko oddycham jego smrodem.
Pan w garniturze- wygląda poważnie- uśmiecha się, smukła brunetka porozumiewawczo
wydyma usta, więc zmieniam kasetę z „aliansów” na czajkowskiego.